Zadzwoń do nas: telefon: 22 772 41 31 tel. kom: 601 307 900 |
Karaibskie impresje, Żagle 01/06
Waldemar Carbuch 2006-01-01
Jacht na rejs po Małych Antylach w marcu zarezerwowaliśmy przeszło pół roku wcześniej. Był to Gib'Sea 51 - fajny jacht na wspaniałe lazurowe wody wokół rajskich wysp... We wrześniu dotarły do nas jednak dramatycznie niepokojące wiadomości z Grenady o skutkach huraganu Ivan. 1 września 2004 r. o 0650 radar National Oceanic and Atmosferic Administration/NOAA/ zarejestrował w Zatoce Meksykańskiej spowodowaną przez wiatr falę o wysokości 52 stóp (16 metrów) przy czym eksperci uważają, że fala ta mogła być w rzeczywistości o 50 do 80% wyższa (24 do 29 metrów!). Zanotowano wiatr o prędkości 360 km/godz. (ponad 194 węzły!). Na samej Grenadzie zdemolowanych zostało 80% z ponad 500 stojących tam jachtów. Te wiadomości choć pobudziły naszą wyobraźnię i nasunęły wątpliwości nie zmusiły nas do zmiany decyzji. Mało tego. Z pierwotnie dziesięcioosobowej grupy ilość chętnych do odwiedzenia Wysp Zawietrznych rozrosła się do dwóch kompletnych załóg tak, że ostatecznie odbyłem jednym jachtem dwa dwutygodniowe rejsy niemal identyczną marszrutą: z Saint Lucii na Martynikę, Saint Vincent i Grenadiny. W pierwszej załodze byli moi dobrzy znajomi z Legnicy i jeden Kanadyjczyk. W drugiej, niemiecko-amerykańskiej, oprócz mnie, tylko jeszcze jeden Polak, Andrzej, pierwszy oficer. Startowaliśmy z mariny Rodney Bay na Saint Lucii. Przekazujący mi jacht Ben Jelic zapytany o następstwa huraganu odpowiedział krótko: tu się żyje głównie z turystyki i nie ma czasu na rozpamiętywanie tego co za nami. Ten sympatyczny Chorwat od 7 lat mieszka w Rodney Bay. Jest kapitanem jachtowym, właścicielem firmy czarterującej duże katamarany żaglowe, współpracuje z wieloma renomowanymi agencjami na Karaibach. Wprawdzie bardzo bogatą informację o St. Lucii można uzyskać ze strony internetowej www.stlucia.org/, to nic nie zastąpi z nią żywego kontaktu. Na wyspę dotarliśmy w piątek po południu. Czarter planowo rozpoczynał się następnego dnia. Był więc czas na rozejrzenie się po okolicy. Ben zachęcił nas do pójścia na "Friday Night Partys" w Gros Islet, wiosce niedaleko mariny. Senna wioska przeobraziła się w nocy w roztańczoną, rumową dyskotekę z gorącymi, rytmami reggae i calypso. Przez całą szerokość głównej ulicy przemieszany tłum tubylców z turystami poruszał się tanecznie przy straganach serwujących wszelkiego rodzaju napoje rozweselające, grilach i zespołach grających na steel-bandach i innych instrumentach perkusyjnych. Licznie, choć dyskretnie kręcący się policjanci nie dopuszczali do nadmiernego podnoszenia temperatury imprezy. I tak gorące Karaiby obudziły nas z zimowej rzeczywistości. Difur Gib' Sea 51 o pięknej nazwie "Foudre" /"Błyskawica"/. wybudowany w 2004 r. to jacht z "górnej półki". Dobrze wyposażony. Z pięcioma dwuosobowymi kabinami, każda z kabiną sanitarną z prysznicem z gorącą wodą. Z lodówką i boksem chłodniczym, dwoma kołami sterowymi i obszernym kokpitem. Podstawowe parametry jachtu to: długość 15,80 m, szerokość 4,90 m, zanurzenie 1,85 m, pow. ożaglowania 128 m2, silnik Yanmar 60 kW Po zwyczajowym i proceduralnym szkoleniu załogi i sprawdzeniu właściwości manewrowych jachtu wypłynęliśmy w stronę Martyniki. 30 stopniowy upał i równe 4 w skali Bouforta z miały od tej pory być regułą w naszym rejsie. Windward Islands to głęboko zanurzone wierzchołki łańcucha wulkanicznego z licznymi rafami koralowymi nieopodal Wenezueli. Odległości między nimi nie przekraczają 25 do 35 mil. Droga do Le Marin to jeden ośmiogodzinny hals bajdewindem pod niezbyt silny prąd i wiatr. Cumujemy przy pływającym nabrzeżu tuż przy centrum handlowo-turystycznym. Europejski charakter mariny /Martynika jest przecież francuska/, to nie tylko bogata infrastruktura i obowiązująca waluta - euro, ale przede wszystkim doskonała jakość usług. W marinie Port de Plaisance przy Le Marin można zatankować bezcłowe paliwo, woda kosztuje 7,50 euro za 1000 litrów, a postój rufą do nabrzeża jachtu 51 stopowego - 30. Gdyby jednak wybrać cumowanie do boi - trzeba zapłacić 4 do 6 euro za dobę. Do tej pięknej wyspy można też dotrzeć "na skróty". Oto w pobliżu plaży przy Club Mediterranee przepływaliśmy obok częściowo zatopionego statku z wystającymi z wody wieżami, pomiędzy które wpływały kolejno spore jachty motorowe. Jak się później okazało, był to pływający dok do transportu jachtów na Florydę. W przejściu pomiędzy Martyniką, a St.Lucią wieje passat o prędkości około 25 węzłów z NE, co stwarza żeglugę na południe bardzo przyjemną. Parę mil przed Marigot Bay krótka rozmowa na kanale 16 z panią Flossiac z Moorings Mariny spowodowała, że cumowalśmy w jednym z najpiękniejszych miejsc na Karaibach: Marigot Harbour. Otoczona zielonymi wzgórzami zatoka, przecięta w połowie zarośniętym palmami półwyspem, jest bajeczną oazą ciszy i spokoju. Tuż za mariną kampania Discovery buduje 20 apartamentów w tradycyjnym stylu Indii Zachodnich, z basenami i restauracjami. Producenci z Hoolywood realizowali tu min. film o rozmawiającym ze zwierzętami doktorze Doolittle. Przeprawiając się wieczorem pontonem przez zatokę, zauważyłem jacht o nazwie "Gdańsk" z Barbarą i George Radłowski z Vancouver w Kanadzie. Pływają tu już od trzech miesięcy. Nasze, wspomagane "Żywcem" rozmowy długo przeciągnęły się w noc. Przed przeskokiem na Saint Vincent zatrzymaliśmy się jeszcze w koralowej, głębokiej zatoce Anse des Pitons położonej pomiędzy dwoma górami Petit Piton i Gros Piton, których stylizowane wierzchołki są narodowym symbolem i widnieją na fladze Saint Lucii. Woda o temperaturze 27 stopni dawała całej załodze możliwość niemal bezgranicznego nurkowania. 50 mil do Kingstown - stolicy St.Vincent, pokonaliśmy w nieco ponad siedem i pół godziny, obserwując po drodze inne jachty i ławice ryb latających. Dla ochrony przed upałem i dobrej widzialności mieliśmy wprawdzie złożoną owiewkę, ale rozpostarte bimini, a Wacek - nasz II oficer, rozpieszczał nas serwowanymi świeżymi owocami i sokami z lodem. W porcie, z braku miejsca, zacumowaliśy burtą do "Bequia Star", zardzewiałego i mocno poobijanego kutra rybackiego z przyjaznym kapitanem Johnsonem, od którego uzyskałem pierwsze informacje o możliwości odprawy, tankowania wody i paliwa oraz tanich zakupów. W tłumnym i gwarnym mieście prawie nie spotyka się białych. Pomiędzy zabudową kolonialną dość liczne budynki o nowoczesnej architekturze, przeważnie banki i centra handlowe. Ulice niezbyt szerokie, z otwartymi kanałami na wodę deszczową. Na chodnikach straganiki z warzywami, owocami i wyrobami rzemiosła. Brudno, ale bardzo kolorowo. Po odprawie portowej polecono nam przestawić się do pirsu dla wycieczkowców, w części przeznaczonej dla kutrów pilotowych. Wybudowana w 1999 roku nowoczesna przystań, doskonale chroniona, z butikami i knajpkami, nie miała jednak ani kranu o małej średnicy dla zatankowania przez nas wody, ani natrysków (sanitariaty, na szczęście, były). Niedogodności przełknęliśmy łatwo, bo za postój nie płaciliśmy. Parę godzin po nas przypłynął brytyjski bark "Prince Williams" wożący turystów w kilkudniowych rejsach pomiędzy Antiguą, Dominiką, St.Vincent i Grenadynami na Barbados. Kilkudziesięcioosobowa grupa szybko jednak opuściła port luksusowym autokarem. A my, po zakupach, mieliśmy czas na wspaniały poncz w barze Wrana - rodowitego Kariba. Grenadiny leżą pomiędzy St.Vincent i Grenadą. Jest to grupa ośmiu większych i około stu małych wysp pod jedną flagą z St.Vincent. Po dwóch godzinach ostrej jazdy z Kingstown wpływamy do Britania Bay przy Bequi. Na kotwicowisku około dwustu jachtów. Stajemy więc za 15 USD do wskazanej przez wprowadzającego nas "pilota" boi. Na kanale 67 wywołujemy Daffodil Marine Service i po chwili tankujemy do pełna wodę i paliwo z żółtej bunkierki, która podpływa do burty naszego jachtu. Niedrogo: woda 0,65 a diesel 8,50 EC$ za galon. Za 4 USD korzystamy z wodnej taksówki, by nacieszyć się lądowym życiem Port Elizabeth. Ceny na wyspach wszędzie podawane są w dolarach amerykańskich (USD) i dolarach karaibskich (EC$). 1 US to 2,60 EC$. 13 mil na południowy wschód od Bequi leży Mustique, prywatna wyspa o powierzchni 5 km2. Mimo, że prywatna jest dostępna dla żeglarzy. Stajemy więc na boi przy Basili's Bar, do którego wpada czasem Mick Jagger. Swoje rezydencje mają tu też David Bowie i Raquel Welch. Ludzie, którzy mają już wszystko, przyjeżdżają tu raptem na parę dni w roku. 80 luksusowych willi świeci więc na ogół pustkami, albo za grube pieniądze wynajmowane są przez "Mustique Company". Przeprawiając się pontonem na ląd mijamy kilka dużych żółwi, z których Mustique jest znana na całych Karaibach. W głębi wyspy żółwie mają nawet swój pomnik. Na plaży przy niewielkiej osadzie rybackiej część załogi zbierała muszle, część popłynęła na głębokie nurkowanie przy wraku wycieczkowca "Antilles", który rozbił się kiedyś w pobliżu, a pozostali zwiedzali wyspę. Hiperluksus sąsiaduje tu z ubóstwem tubylców. Ludzie są jednak przyjaźni i uprzejmi. Wszyscy spotkani pozdrawiają się, a gestem przyjaźni jest lekkie stuknięcie się pięściami i dotknięcie ręką okolicy serca. Jakieś dwa kable od nas zakotwiczył jacht motorowy "Andyamo" z banderą brytyjskiej rodziny królewskiej. Na jednostce doskonale wyposażonej w urządzenia z różnego rodzaju antenami doliczyliśmy się raptem pięciu osób nie wystrojonych w mundury służbowe. Współczuliśmy tym "mundurowym", bo gorąco było tak, że ani jednej nocy nie przespałem pod dekiem. Bimini skutecznie chroniło nas upałem w dzień, ale i przed krótkimi, dość gwałtownymi opadami ciepłego deszczu w nocy. Karaiby przyciągają swoim rajskim urokiem coraz więcej turystów i znajdują chętnie inwestujących tu przedsiębiorców z branży turystycznej. Np. na Canouan, kolejnej wyspie którą odwiedziliśmy, włosi wybudowali luksusowy hotel "Tamarind" z Pirates Cove Bar i restauracją Palapa, własnym pirsem dla dinghi i bazą dla nurkowania na pobliskich rafach. Mekką żeglarzy są jednak Tobago Cays. Całe piękno Grenadinów zawarte jest w tym Parku Narodowym, trafnie nazwanym Horse Shoe Reef (Rafa Końskiej Podkowy). Te maleńkie, otoczone rafami i plażami palmowymi wysepki są chyba najpiękniejsze ze wszystkiego co można spotkać na Karaibach. Barwy wody zmieniają się tu z głębokiego błękitu przy rafach do jasnozielonej na kotwicowisku. Podwodna sceneria z bogactwem różnorodnych ryb i żyjątek, dla nurkujących z fajką jest wręcz fantastyczna. Podpływający na łódkach handlarze, głównie z pobliskiego Mayreau i Union Island zachęcają do zakupu chleba, ryb, homarów i koszulek z przeróżnymi napisami. My płyniemy na wysepkę Baradal na homara z rożna, popijanego mlekiem kokosowym z zerwanych właśnie z palmy orzechów. Pycha! Po południu stajemy na kotwicowisku przy małym porcie Clifton na Union Island. Dojście do tego miejsca jest pilnie strzeżone przez Newlands Reef, sporą rafę, którą musieliśmy opłynąć wielkim łukiem. Wieczorny koncert steelbandów i lampka piňa colady zakończyły naszą drogę na południe Małych Antyli. W drodze powrotnej do Rodney Bay weszliśmy jeszcze do Wallilabou na St.Vincent, gdzie jednak nie pozwolono nam stanąć, gdyż cała zatoka wraz z kotwicowiskiem zajęta była przez filmowców kręcących kolejne części filmu "Piraci z Karaibów". Na Camberland Bay uczestniczyliśmy w swoistym pojedynku o nas właścicieli przybrzeżnych restauracji (tzn. drewnianych chatek z kolorowymi napisami), którzy stojąc na swoich łódkach po obu burtach naszego jachtu namawiali nas na kolację u siebie. Zapytani o rabaty tak się ze sobą pokłócili, że wybraliśmy tego, który obniżył cenę o połowę. Z kolei w Souffrire, już na St. Luci, odwiedziliśmy bulgoczący gorącym, czarnym błotem i cuchnący siarkowodorem wulkan, wykąpaliśmy się w naturalnym, górskim basenie z gorącą wodą, a przy nowym betonowym miejskim nabrzeżu zatankowaliśmy tanio wodę i paliwo. Castries - stolica St.Lucii, ze względu na rozpoczynające się święta, przywitała nas pozamy-kanymi sklepami i lokalami gastronomicznymi. Mimo to na porozkładanych wzdłuż ulicy portowej straganach można było zaopatrzyć się w świeże warzywa i owoce. "Foudre" w dobrej kondycji dowiozła nas do tego samego miejsca w marinie Rodney Bay, z którego startowaliśmy, a nasi nowi znajomi z Małych Antyli na pożegnanie pytali: -kiedy znów tu przyjedziecie, przyjaciele.
CENY Rejs luksusowym jachtem nie należy do najtańszych. Za jedną koję trzeba zapłacić 450 euro na tydzień, przelot samolotem z Berlina via Paryż i Martynikę na St. Lucię to 750 euro w obie strony, a wyżywienie, opłaty portowe, paliwo itp. to dodatkowo około 150 euro. Miejscowy skiper dostępny jest za 130 euro dziennie plus utrzymanie, cook lub stewardesa za 100 euro dziennie. Oczywiście trzeba ich też wyżywić. Na szczęście różnorodność firm, dostępnych jachtów i cen jest taka, że praktycznie każdy zainteresowany żeglowaniem po Karaibach znajdzie coś dla siebie. A zapewniam, że warto tam żeglować.
Najlepsze firmy czarterujące jachty żaglowe w Polsce (moim zdaniem): Otago Yacht Agency - www.otagoyacht.pl świetna firma z ofertą specjalną "cumę rzuć" Kiriacoulis - www.kiriacoulis.com oferta specjalna do 50% zniżki Zasada generalna: rezerwacja jachtu zawsze po uzgodnieniu terminów przelotów!
Strony internetowe firm czarterujących jachty na Karaibach: www.otagoyacht.pl www.globtourist.xt.pl www.kiriacoulis.com www.sunsail.com www.moorings.co.uk www.visailing.com www.stlucia.org
Aktualne możliwości podróżowania po Morzu Karaibskim: Bazy renomowanych firm czarterowych Kiriacoulis - www.kiriacoulis.com :Martyniqua,St.Lucia Sunsail - www.sunsail.com : Antiqua, British Virgin Island, Guadelupe, Kuba, Martinique, St.Martin, St.Vincent Moorings - www.moorings.com: Belize, Canouan, Grenada, Martinique, St. Lucia, St. Martin, Tortola
Najlepsze firmy rezerwujące bilety lotnicze: Biura podróży: Neckermann - Polska www.neckermann.pl Tu i Tam - www.tuitam.pl Orbis - www.orbis.pl Bilety lotnicze, ubezpieczenia - www.lotnicze-bilety.pl
Najdogodniejsze połączenia lotnicze: Warszawa WAW Londyn Heatrow LHR czas przelotu 0135 h Londyn Gatwick Antiqua ANU 0840 h Cena ~ 800 euro Warszawa WAW Paris Charles de Gaulle CDG 0225 h Paris Orly ORY Martinique LamentinFDF 0725 h Cena ~ 2477 zł Równie wygodne są połączenia lotnicze z Berlina Tegel. Komunikacja między wyspami: Linie lotnicze Air Caribbean (wszystkie wyspy z bazami czrterowymi jachtów posiadają własne lotniska). Ceny biletów zależne od pory roku i dystansu między wyspami. |