Poza rejsami typowo żeglarskimi, po bliższych czy też dalszych morzach, warto czasami spróbować spokojnej żeglugi, w komfortowych warunkach, po bardzo ciekawych akwenach. W dodatku na barkę można zabrać osoby, które nigdy na szersze wody nie wybrałyby się.
Zachęcony lekturą artykułu Jakuba Korycińskiego "Barką pływać każdy może" w grudniowym numerze "Rejsu", postanowiłem opisać swoje doświadczenia z podobnej przygody. Cztery lata temu, za pośrednictwem firmy OYA, poszukiwałem turystycznej barki do żeglugi w pięcioosobowej załodze po Holandii. Z bogatej oferty wybrałem Penichette 1100 ze względu na optymalną wielkość, zgrabny wygląd i atrakcyjną cenę. Firma Locabot - właściciel barki, ma swoją holenderską bazę w małej miejscowości Loosdrecht, niedaleko Utrechtu. Dojazd z Polski nie nastręcza specjalnych kłopotów. Cały czas autostradą - podróż, z rowerami na dachu, zajęła nam 12 godzin.
"Zaokrętowanie"
Zaraz po znalezieniu portu zająłem się wraz z przedstawicielem firmy czarterowej formalnościami związanymi z przejęciem "barki". Umowę zawierałem z firmą OYA, która w ofercie ma propozycje dwu firm: Locaboat I Crown Blue Line. Tam też wniosłem opłatę. Obowiązuje tu, jak chyba wszędzie przy czarterach, kaucja zwrotna (było to ok. 750 euro). Ale - tu niespodzianka. Bosman zaproponował nam "ubezpieczenie" kaucji. Po prostu możemy wpłacić ok. 80 euro i w ten sposób mamy zagwarantowane, że w przypadku poczynienia jakichś szkód, nie będziemy zmuszeni do pokrywania ich kosztów. Ale z drugiej strony to jednak spora kwota. Płacę więc kaucję zwrotną (jak się na koniec okazało - słusznie).
Zaraz po znalezieniu portu zająłem się wraz z przedstawicielem firmy czarterowej formalnościami związanymi z przejęciem "barki". Umowę zawierałem z firmą OYA, która w ofercie ma propozycje dwu firm: Locaboat I Crown Blue Line. Tam też wniosłem opłatę. Obowiązuje tu, jak chyba wszędzie przy czarterach, kaucja zwrotna (było to ok. 750 euro). Ale - tu niespodzianka. Bosman zaproponował nam "ubezpieczenie" kaucji. Po prostu możemy wpłacić ok. 80 euro i w ten sposób mamy zagwarantowane, że w przypadku poczynienia jakichś szkód, nie będziemy zmuszeni do pokrywania ich kosztów. Ale z drugiej strony to jednak spora kwota. Płacę więc kaucję zwrotną (jak się na koniec okazało - słusznie).
Następna sprawa: dokumenty i pomoce nawigacyjne. Wraz z papierami jachtu dostaliśmy poradnik, tzw. Manuel du Capitaine, w którym w czterech językach oraz na ślicznych obrazkach wyjaśniona jest cała nawigacja, locja, budowa i obsługa "okrętu". Do tego locja... po holendersku. Po opanowaniu nazw dni tygodnia i paru ważniejszych określeń wszystko było już proste. Bez problemu odczytywaliśmy, pod którym mostem przejdziemy bez wzywania do jego otwarcia, a w jakich godzinach nikt nam go nie otworzy, bo jest przerwa. Kupiłem również mapy trasy, po której mieliśmy pływać. Bosman wyjaśnił, że cumować możemy wszędzie, oprócz miejsc, gdzie jest znak zakazu. Polecił nam port w centrum Amsterdamu, gdzie można stać niedrogo i bezpiecznie. Zwrócił uwagę, że generalnie obowiązują nas prędkości maksymalne: na kanale 8 km/godz., a na rzece 10 km/godz., chyba że będą jakieś dodatkowe ograniczenia - np. cumujące jachty, centra miejscowości itp. Podczas przejęcia jachtu próbowałem wylegitymować się patentem morskiego sternika motorowodnego, ale bosman odparł tylko, że tutaj obowiązuje zasada "licence free" i poprosił, żebym odpłynął od kei, zrobił kółko i zacumował w tym samym miejscu. Przyznaję, że poczułem się znów jak na egzaminie w Basenie Jachtowym w Gdyni. Na szczęście z moją załogą (żeglujemy rodzinnie od wielu lat) manewr wyszedł bezbłędnie. (W przypadku, gdy kandydat na skipera ma kłopoty z opanowaniem manewrów, przedstawiciel armatora udziela odpowiedniego przeszkolenia). Teraz można już było spokojnie zapoznać się z barką. Idąc od rufy: mesa z bogato wyposażonym kambuzem, kabina nawigacyjna z wielkimi szklanymi drzwiami, następnie korytarzyk i po jego lewej stronie koja jednoosobowa, a po prawej - dwuosobowa. Potem łazienka z toaletą, umywalką i prysznicem, a na dziobie dwuosobowa kabina z umywalką. Wszystko przestronne, czyste, doskonale zaprojektowane. Jacht ma ogrzewanie elektryczne i cały czas ciepłą wodę (wykorzystane chłodzenie silnika). Odsuwany dach nad kabiną nawigacyjną powoduje, że przy ładnej pogodzie żegluga sprawia jeszcze więcej przyjemności. Łódka zabiera tyle wody i paliwa, że starczyło nam bez kłopotów na cały rejs. Dla zapewnienia maksymalnego komfortu nawet żeglugi wysokość wolnej burty odpowiada wysokości nabrzeży.
Zrobiło się popołudnie, więc wypłynęliśmy tylko na krótką rundkę po okolicznych rozlewiskach. Następnego dnia z samego rana w drogę. Standardowa trasa przewidziana jest na ok. 4 do 5 godzin żeglugi dziennie. My postanowiliśmy troszkę zwiększyć przebiegi, żeby zarobić jeden dzień na dłuższy pobyt w Amsterdamie. Okazało się to zupełnie niekłopotliwe. Prędkość żeglugi pozwala na rozkoszowanie się niepowtarzalnymi widokami. A jest tam co oglądać: piękne domki z ogródkami, których urodę tak naprawdę widać dopiero od strony kanału, wiatraki i przede wszystkim (jak dla mnie) urządzenia hydrotechniczne: mosty zwodzone i śluzy. Konstrukcje bardzo urozmaicone: mosty podnoszone z jednej strony, z dwóch, podwieszane, obrotowe itp. Do wyjazdu warto przygotować się pod kątem turystyki, by wiedzieć na co zwrócić szczególną uwagę. My od lat preferujemy przewodniki Pascala. Dzięki temu poznaliśmy katedrę w Utrechcie, zachwycił nas w Goudzie rynek z pięknym ratuszem, a w Oudewater muzeum tortur i "waga czarownic". Waga jest słynna z tego, że w czasach Świętej Inkwizycji służyła do ważenia kobiet w ramach próby, czy są czarownicami. Dokument z Oudewater miał rangę niepodważalnego. Także dziś chętne panie mogą poddać się próbie. Choć podczas ważenia mojej małżonki Pan Wagowy jakoś niepewnie kręcił ręką (jest szczupła i lekka, więc mogłaby polecieć na miotle), to jednak glejt w końcu wydał. Amsterdam - miasto duże, ruchliwe, drogie, a my możemy spokojnie cumować w marinie, tuż za głównym dworcem kolejowym. Stąd tylko parę minut promem do centrum. Cicho, komfortowo i bezpiecznie. Rzeczywiście ten "zarobiony" wcześniej dzień bardzo nam się przydał, bo miasto jest wyjątkowo interesujące.
Rejs ten tak nam się spodobał, że w ubiegłym roku wybraliśmy się na Canal du Midi. Porównując obydwie te wyprawy, to ze względu na urozmaicenie urządzeń hydrotechnicznych i okolicy chętniej powtórzyłbym Holandię. Tym razem inną trasą: bardziej na północ, przez Amsterdam do Edamu. Uważam, że poza rejsami typowo żeglarskimi, po bliższych czy też dalszych morzach, warto czasami spróbować takiej spokojnej żeglugi, w komfortowych warunkach, po bardzo ciekawych akwenach. Do tego jest to możliwe i bezpieczne z przyjaciółmi (lub współmałżonkami), którzy nigdy na szersze wody się nie wybiorą. Taka forma podróży możliwa jest w coraz większej ilości państw. Aktualnie do wyboru mamy Holandię, Francję, Belgię, Niemcy, Włochy, Irlandię, i Szkocję.