Relacja z rejsu na Karaibach, nadesłana przez Pana Jerzego A. Kosza Zapraszamy do lektury...
Przez agencję OYA, wraz z grupą przyjaciół, czarterowałem na początku grudnia 2001 jacht typu OVNI 43. Zdecydowaliśmy się na jacht z grupy "prestige" głównie za sprawą brutalnej rzeczywistości - na trzy tygodnie przed planowanym terminem trudno było znaleźć inny jacht o zakładanych przez nas parametrach (jednokadłubowy, długość ok. 14 m, nie starszy niż trzy lata). Niemniej, nie bez znaczenia była dość istotna obniżka ceny od wartości cennikowej uzyskana w trakcie negocjacji. Wszystkie sprawy, w tym długą procedurę wyboru jachtu, punktu startowego, dokładnego terminu, warunków czarteru i ceny załatwiliśmy przy pomocy internetu. Ponieważ bilety lotnicze również były załatwiane w ostatniej chwili ostatecznie nie udało się nam dopasować miejsca przylotu do miejsca rozpoczęcia rejsu. I tak przylecieliśmy na St. Lucię, a jacht odbieraliśmy na Martynice. Niby niewielka odległość, wszystkiego 17 mm ale już trzeba było zarezerwować hotel i zorganizować transfer z lotniska do hotelu. Z powodu przylotu na St. Lucię wieczorem i nieznajomości lokalnych warunków poprosiliśmy OYA o pomoc. Na lotnisku czekał na nas zamówiony mikrobus, który dowiózł naszą grupę do całkiem przyzwoitego, taniego hotelu, o jaki prosiłem. Później, kiedy poznaliśmy miejscowe zwyczaje, okazało się, że za wszystko płaciliśmy ceny nie odbiegające od przeciętnych.
Jacht czarterowaliśmy od firmy Kiriacoulis. Od takiej, renomowanej agencji oczekiwałem profesjonalizmu i z takim przyjęciem się spotkaliśmy. Natomiast życzliwość z jaką nas potraktowano była miłym zaskoczeniem.
W Le Marin biuro Kiricoulisa prowadzi bardzo miła para młodych ludzi. Ich cierpliwość w udzielaniu odpowiedzi na dziesiątki pytań, pomoc w ułożeniu trasy rejsu, sugestie dotyczące organizacji czarteru i spełnianie naszych dodatkowych próśb była godna uznania. Jacht był przygotowany bardzo dobrze, czystość określiłbym jako wzorcową. Nota bene troska o wyczyszczenie detali była powodem półgodzinnego opóźnienia w rozpoczęciu przekazywania jachtu. Widząc zaangażowanie pracowników firmy kończących przygotowanie "naszego" jachtu, po raz pierwszy nie byłem zirytowany opóźnieniem, zresztą niewielkim. Check lista obejmowała powyżej 140 pozycji. Należę do tej grupy skipperów, którzy detalicznie przebijają się przez listę pozycja po pozycji. Nie wzbudziło to żadnych emocji u osoby przekazującej jacht. Prośby o uruchomienie każdego możliwego urządzenia były spełniane bez mrugnięcia powieką.
Drobne zauważone usterki były pilnie notowane i tego samego wieczora usunięte. Ponieważ jacht był dosyć bogato wyposażony - samych pomp wodnych naliczyłem 5 - przekazywanie trwało blisko 3 godziny. Aby przedstawić system działania instalacji wodnej i odwadniającej zdjęto wszystkie podłogi i cierpliwie czekano, aż zanotuję rozmieszczenie i zasady przełączania wszystkich zaworów. Jedną z pozycji na check liście było "sprawdzić ewentualne przecieki przy przejściu wału śruby przez kadłub". Znając uciążliwość podejścia do tego miejsca i widząc suchą zęzę chciałem machnąć ręką w tym względzie i przyjąć bez oglądania. W tym przypadku pracownik przekazujący jacht, z własnej inicjatywy, przez kilka minut rozbierał poszczególne elementy jachtu aby następnie z dumą pokazać, że również uszczelnienie przejścia wału jest OK.
Kiedy po przeglądzie wyposażenia kambuza Dorota - nasza specjalistka od tych spraw - stwierdziła brak brytfanny do pieczenie bananów w ciągu kwadransa otrzymaliśmy nowiutkie naczynie jeszcze opakowane w folię. A całe przekazywanie odbywało się przy karaibskiej muzyce, do rytmu której poruszał się, a właściwie tańczył, młody chłopak o ciemnej skórze, który nawet jeżeli czegoś nie wiedział, czy nie rozumiał to jednak dokładał skutecznie wszelkich starań aby wyjaśnić powstałe niejasności. Po przekazaniu jachtu briefing w biurze. Otrzymałem dokumenty jachtu i pomoce nawigacyjne na trasę Martynika - Grenada. Kiedy wyraziłem zdziwienie, że zaplanowana trasa to 140 mm w jedną stronę, czyli średni dobowy przelot jachtu w normalnej, w moim pojęciu, żegludze, usłyszałem w odpowiedzi, że zdecydowana większość czarterowiczów i tak nie dopływa do Grenady. Niemniej natychmiast dostałem mapy i banderki dla Barbados oraz Trynidad i Tobago, o które poprosiłem. Dalej rutynowe postępowanie: sposób zwrotu jachtu, kaucja, sposoby komunikowania "w przypadku...", obowiązujące przepisy w zakresie procedur oraz bardzo dużo praktycznych uwag. Wszystko z uśmiechem i miłej atmosferze. Potem były dwa wspaniałe tygodnie żeglugi i zwiedzania. Do Le Marin wróciliśmy dokładnie na czas.
Odbiór jachtu od naszej załogi trwał ok. 10 min i ograniczył się do uruchomienia silnika, sprawdzenia pracy przekładni, sprawdzenia silnika do pontonu i bardzo pobieżnego oglądu jachtu. Bardzo szczegółowo natomiast notowano wszystkie moje uwagi o dostrzeżonych usterkach i niesprawnościach poszczególnych urządzeń. Później, obserwując przygotowanie jachtu dla następnej załogi z satysfakcją zauważyliśmy, że przyczyny wszystkich zgłoszonych przez nas problemów zostały usunięte. Ponieważ nie mogliśmy dostać szybkiej rezerwacji na prom na St. Lucię musieliśmy spędzić dwie noce na Martynice. W tej sytuacji zapytałem firmę Kiriacoulis czy moglibyśmy przenocować na jachcie, na którym właśnie skończyliśmy czarter. Niestety jeszcze tego samego dnia nasze OVNI miała odebrać następna grupa. Właśnie zamierzałem się rozejrzeć za szukaniem jakiegoś miejsca do spania, kiedy ludzie z biura Kiriacoulis sami zaproponowali, że jeżeli mamy ochotę możemy spędzić dwie noce na innym jachcie, który rozpoczyna czarter dopiero za parę dni. Było to dla znakomite rozwiązanie - oszczędziliśmy czas na szukanie hotelu i przeprowadzkę i oczywiście wydatki na hotel. Kiriacoulis pomógł nam wynająć samochód i ustalić trasę wycieczki - tym razem lądowej - po Martynice. Poproszono nas jedynie aby opuszczając jacht zamknąć go i klucz zostawić w uzgodnionym miejscu. Tak też zrobiliśmy, a cała nasza grupa zachowała we wdzięcznej pamięci bardzo życzliwe potraktowanie nas w Le Marin. Zdaję sobie sprawę, że powyższa laurka nosi wszelkie cechy "tekstu sponsorowanego" jednakże jest ona w miarę wiernym opisem moich subiektywnych wrażeń odniesionych przy kontaktach z Kiriacoulis na Martynice.
Przed wyjazdem otrzymaliśmy z OYA materiały o St. Lucia i Martynice. Wydaje mi się jednak, że osoby zamierzające żeglować w tym rejonie będą zainteresowane poniższymi informacjami, których nie znaleźliśmy przed rozpoczęciem czarteru..
1. Warunki
Dobór jachtu oczywiście zależny od upodobań i zasobności portfela. Warto zadbać o włączenie sprzątania po czarterze w cenę czarteru. Moim zdaniem warto zamówić transfer z lotniska do mariny. Szukając transportu samemu zapłaci się podobną cenę (w najlepszym wypadku) a straci czas na targowanie z taksówkarzami, ponadto na Martynice sporo taksówkarzy nie mówi po angielsku. Jeżeli załoga jest w miarę sprawna nie warto upierać się przy rolowanym grocie. Tradycyjnie mocowanego grota obsługuje się szybciej, a można zyskać na cenie lub dodatkowym wyposażeniu (odtwarzacz CD, autopilot). Ubezpieczenie kaucji u mnie osobiście budzi mieszane uczucia, z jednej strony zasada "no risk no fun" i parę dolarów w kieszeni, z drugiej spokojny sen. Większość czarterowiczów płaci ubezpieczenie i pilnuje jedynie pontonu (kradzież pontonu i/lub silnika nie jest objęta ubezpieczeniem), my też wykupiliśmy ubezpieczenie. góra strony
2. Język
Na Martynice generalnie francuski, z obcą osobą rozpoczyna się rozmowę po francusku (jeżeli się potrafi). We wszystkich instytucjach na terenie mariny można swobodnie po angielsku ale poza już bywa różnie. Zdarzało się, że musieliśmy używać niemieckiego ( wypożyczalnia samochodów, restauracja) aby się porozumieć, bywają formularze wyłącznie we francuskim - jak to we Francji. Od St. Lucia na południe obowiązuje angielski i kończą się problemy przynajmniej dla mnie.góra strony
3. Telefonia
Na Martynice obowiązuje francuski standard GSM ale żaden z polskich operatorów nie ma podpisanej umowy z lokalnymi. Tak więc nasze telefony "widzą" operatorów ale nie mogą się włączyć do sieci. Od St. Lucia na południe jeszcze gorzej. W każdym z państw inny operator, standard amerykański (wyższa częstotliwość), nie ma roamingu z Polską. Można wypożyczyć aparat GSM działający w systemie Mobile Services for Marine Visitors. Warunki: 5 USD/dzień opłata za używanie, rozmowy wychodzące z Europą 3,12 USD/min., rozmowy przychodzące 0,79 USD/min, kaucja 200 USD, obowiązkowo jedna z kart: VISA, MasterCard, American Express, na każdej wyspie dostaje się inny numer po "zalogowaniu" do lokalnego operatora. Jeżeli ktoś musi niech bierze, my wybraliśmy "narzucony odwyk" i okazało się, że można (rodziny przetrwały, firmy nie upadły). Telefony stacjonarne (budki) umieszczone gęsto i działające bez zarzutu. Karty w systemie pre-paid nieco tańsze od chipowych, choć więcej stukania w klawisze. Warto kupować wyższe nominały ponieważ jeżeli nie "wygada się" karty podczas rozmowy i pozostała reszta jest niższa niż opłata za 1 minutę do Europy system nie zainicjuje połączenia. Zostało nam parę kart "z małymi ogonami", w sumie na parę minut rozmowy ale niestety nie do zrealizowania.góra strony
4. Internet
Praktycznie w każdej najmniejszej miejscowości (wzdłuż wybrzeży) jest przynajmniej jedna internet caffe. Otwarte do późna, cena 5 - 8 PLN/30 min. Wszędzie można używać dyskietek, zatem mając notebook'a można odebrać i wysłać przygotowaną wcześniej korespondencję w ciągu 15 min. Nie zapomnieć zanotować i zabrać ze sobą parametry i ustawienia własnego serwera pocztowego.góra strony
5. Pieniądze
Na Martynice franki francuskie (od stycznia Euro). Na południe od St. Lucia (włącznie) we wszystkich krajach obowiązuje wspólna waluta EC$ (Eastern Carribean Dollar), w grudniu 2001 1 USD = 2.6882 EC. Obok EC$ można wszędzie używać USD, ale zazwyczaj bywa stosowany przelicznik jakiś taki murzyński (czytaj mniej korzystny dla nabywcy). Ceny podawane są w dolarach, należy bezwzględnie upewnić się w jakich dolarach. Nie uzgodnienie tego szczegółu może prowadzić do istotnych nieporozumień. Inne waluty, szczególnie DEM, bardzo trudno wymienialne. Nasze karty Visa Clasic działały bez najmniejszych problemów, Visa electron bardzo rzadko. Jak wszędzie, w małych sklepach czy restauracjach, nie mówiąc o targowiskach, wyłącznie gotówka ale ze znalezieniem bankomatów nie ma problemu. W paru przypadkach przy płaceniu kartą ( sklep, marina) doliczano nam 3% za użycie karty.góra strony
6. Ceny
Nieco drożej niż w Polsce. Podstawowe artykułu spożywcze w supermarkecie ok. 150% cen polskich, alkohol tańszy. Jedzenie w restauracjach zależnie od standardu, można znaleźć małe lokalne restauracje, nieco na uboczu gdzie za jedno danie + piwo zapłacimy 15 PLN. W restauracjach o bardziej europejskim rodowodzie 2 -3 razy więcej. Menu wraz z cenami albo wisi na zewnątrz albo jest udostępniane bez problemów. Przyjmuje się, że "rozsądną" ceną za hotel jest 20 USD/osobę/dobę w dwuosobowym pokoju z łazienką ze ?niadaniem bez klimatyzacji. Można znaleźć guest-house (dwie sypialnie, 1 łazienka, salon, kuchnia, bez ?niadania, bez klimatyzacji) za 100 EC. Wynajęcie samochodu dla 4 osób (Renault Twingo) 40 USD/dobę, Suzuki Vitara 4x4 50 USD/dobę, samochody terenowe są zalecane jeżeli chce się jechać w głąb wysp. góra strony
7. Bezpieczeństwo i zwyczaje
Przyjmuje się powszechnie, że wszystkie wyspy są bezpieczne. Jachty zostawia się na kotwicowiskach bez dozoru, pontony w większości nie są zamykane na kłódkę przy brzegu. W trakcie tych paru tygodni pobytu na Grenadynach ani razu nie byliśmy w sytuacji, że moglibyśmy czuć zagrożenie, a zwiedzaliśmy sporo off-road.. Wydaje się jednak, że podstawowe zasady zachowania bezpieczeństwa przy tego typu wyjazdach winny być przestrzegane. Konieczne jest przećwiczenie zasad asertywnego zachowania. Praktycznie bez przerwy oferowane są rozmaite usługi i towary. Od propozycji wszechobecnych taksówkarzy do ofert kupna owoców z łodzi. Z reguły grzeczna i stanowcza odmowa załatwia sprawę. Nieco problemu stwarza oferta zacumowania do boi na kotwicowisku. Istnieje grupa miejsc, gdzie z uwagi na ochronę rafy nie wolno używać kotwic i są umieszczone boje cumownicze. Za używanie boi płaci się osobną opłatę zależną od długości jachtu (ok. 30 EC). Przedsiębiorczy młodzi ludzie w swoich szybkich drewnianych łodziach oferują doprowadzenie do boi i podanie cumy za określoną kwotę. Próba podjęcia boi samodzielnie kończy się informacją, że jest to boja prywatna. Oczywiście można by dojść jak jest naprawdę ale zajmuje to sporo czasu i fatygi. W takich sytuacjach akceptowaliśmy cenę 10 EC za cumowanie (cena wyjściowa 20-30 EC). Na kotwicowiskach wyposażonych w boje ale gdzie kotwiczenie nie było zabronione dziękowaliśmy za serwis i stawaliśmy na własnej kotwicy. Targowanie cen za usługi jest powszechnie przyjęte, z reguły schodziliśmy do 50%, również na targowisku i w małych sklepach przy zakupach. góra strony
8. Lokalne prawodawstwo
Żeglując z Martyniki na południe odwiedza się następujące kraje: Francja, St. Lucia, St. Vincent & the Grenadiens, Grenada. Zgodnie z przepisami wyjeżdżając z jednego kraju należy się odprawić na wyjazd i przybywając do następnego odprawić na wjazd. Tylko we Francji (Martynika) czynności te są bezpłatne. W pozostałych krajach każda odprawa wiąże się z opłatą zależną od długości jachtu i ilości osób, przeciętnie 15-20 EC na osobę. Poza koniecznością wnoszenia opłat uciążliwa jest sama procedura: wyznaczone porty, odszukanie i odwiedzenie o właściwej porze dwóch urzędów (police = immigration i custom), wypełnienie sporej ilości formularzy czyli przepisywanie paszportów i dokumentów jachtu (lista załogi w dużej ilości kopii trochę pomaga), a wszystko w karaibskim tempie. Spotykaliśmy załogi, które nie do końca stosowały się do opisanych wyżej procedur. Nie słyszeliśmy o przypadkach sprawdzania czy jacht jest odprawiony czy nie, ani tym bardziej o przypadkach ukarania kogokolwiek za niedopełnienie formalności. Należy mieć jednak na uwadze, że kary za takie wykroczenie są na poziomie paru tysięcy dolarów. góra strony
9. Uwagi
Moim zdaniem warto jest połączyć żeglowanie na wyczarterowanym jachcie z parodniowym pobytem turystycznym po rejsie na jednej lub dwu wyspach. Nawet jeżeli w trakcie rejsu bierze się samochód i jedzie w głąb wyspy jest to zwiedzanie typu "japońskiego": wulkan 15 min., las tropikalny 10 min., plantacja bananów... Wnętrza wysp są bardzo ciekawe, zupełnie różne od wybrzeży i trudno je poznać podczas parogodzinnej przejażdżki samochodem. Ostatecznie jeżeli już jedzie się taki kawał świata to po to by zobaczyć jak najwięcej. Zabrać coś do odstraszania komarów i środek łagodzący skutki ukąszeń. Są miejsca gdzie komary są wyjątkowo dokuczliwe. Locja dostępna na jachcie była dość lakoniczna. Kupiliśmy na miejscu "Sailors Guide to the Windward Islands 2001-2002" 10th edition by Chris Doyle (www.doyleguides.com) za ok. 100 PLN i byliśmy bardzo zadowoleni z tego chyba najbardziej popularnego przewodnika. Mapy są zapewniane wraz z jachtem lecz gdyby ktoś chciał na własność to najczęściej używane są te z wydawnictwa Imray seria żeglarska oraz niemieckie z Nautische Verlag. Te ostatnie również w wersji elektronicznej.